Dzisiaj zerwaliśmy się razem z kurami, żeby być w My Son przed tłumem turystów. Wypożyczyliśmy skuterek za 6$ na dzień. Bartek przeszedł przyspieszony kurs prowadzenia pojazdu i ruszyliśmy w drogę (z Hoi An do My Son jest 45km).
My Son jest kompleksem świątyń wybudowanym przez królestwo Champa, które panowało od 3 do 18 wieku n.e. Mieszkańcy Champa zainspirowani hinduizmem budowali świątynie by przypodobać się bogom oraz by pochować tam swoich królów. Podobno lud Champa wynosząc się z My Son zabrał ze sobą głowy posągów i faktycznie rzeźby wystawione w jednej ze świątyń w kompleksie przedstawiają bóstwa od szyi w dół. My Son zostało wykorzystane w latach 60-tych przez Vietcong jako baza wojskowa, co skłoniło Amerykanów do zbombardowania, a co za tym idzie zniszczenia wielu świątyń.
My Son, delikatnie mówiąc nie zrobiło na nas najlepszego wrażenia... budowle są w bardzo kiepskim stanie, na niewielkim obszarze, mimo że w przewodniku Lonely Planet piszą, że ruiny stoją na rozległym terenie w otoczeniu pięknej dżungli i gór. Otoczenie jest rzeczywiście ładne, choć ciężko jest się nam zachwycać dżunglą wietnamską po tej, którą widzieliśmy w Ameryce Środkowej, z soczystą zielenią, bananowcami i bardzo różnorodną roślinnością. W powyższym zestawieniu dżungla wietnamska wypada bardzo blado, choć nie twierdzimy, że przeprawienie się przez nią w czasie wojny to była bułka z masłem.
Zwiedzanie zajęło nam ok. 1,5h, wsiedliśmy na skuter i skierowaliśmy się w drogę powrotną. Bartek tak dobrze wyćwiczył się w trąbieniu, że zaczął nawet wydawać różne dźwięki w zależności od mijanego pojazdu (samochód dłuższy dźwięk, skuterek, dwa krótkie). W Wietnamie trąbi się z innych powodów niż w Europie czy w Ameryce Środkowej. W Europie trąbimy jeśli ktoś nas irytuje na drodze, Latynosi trąbią bo lubią, a Wietnamczycy sygnalizują, że są na drodze, najczęściej jak zamierzają wyprzedzić inny pojazd. W Wietnamie jest duża kultura na drogach, ale w innym sensie niż u nas… tzn. każdy jeździ jak chce… dozwolona jest nawet jazda pod prąd i na czerwonym świetle i nikt z uczestników ruchu drogowego nie zwraca na to uwagi, nie krzyczy, nie wkurza się... panuje pełna akceptacja :-) Z jednej strony utrudnia to jazdę, z drugiej ułatwia.
Jazda skuterkiem na tyle nam się spodobała, ze postanowiliśmy zostawić go sobie jeszcze na jutro. Żeby tylko do rana przestało padać!
Na jednym z blogów znaleźliśmy takie spostrzeżenia polskich motocyklistów z Wietnamu: "kierowcy ciężarówek mają władzę jak Bóg, kierowcy półciężarówek jak prezydenci krajów zrzeszonych w G8, kierowcy motorów choć stanowią 95 % ruchu drogowego mają do gadania co najwyżej tyle co Eskimosi w sprawie ochrony Pandy Wielkiej...". Coś w tym jest ;-)