Rano wyruszylismy na lotnisko Heathrow. W miedzy czasie mielismy tez spore problemy z korzystaniem z naszych kart walutowych. Podczas kilku prob pomyslnie wypadla tylko jedna - w hotelu, gdzie terminal wygladal tak jakby mial tyle lat co my razem. Zla passa skonczyla sie na lotnisku. Karty zostaly gruntownie przetestowane w sklepach wolnoclowych.
Wykorzystujac promocje Hugo Boss Bartek stal sie wlasicielem wody toaletowej a Ilona lanserskiej torby, z ktora bedzie zadawac szyku wsrod latynosek. Przy okazji torba jest wieksza niz ta, którą miala ze soba Ilona, dzieki czemu poniesie cos wiecej niz portfel i chusteczki ;-)
Przed odprawa wnikliwe oko pracownika ochrony wytypowalo nas jako potencjalnych terrorystow. W efekcie posuwajac sie wolno w kolejce dostalismy kilkadziesiat bardzo trudnych pytan, bo zadawanych super lamana angielszczyzna. Na szczescie nic nam nie udowodniono i juz bez przeszkod trafilismy na poklad samolotu.
Wszystko bylo by cacy, gdyby nie to, ze monitor Ilony wyswietlal jedynie informacje nt. trasy. Byc na biezaco jest super, ale nie przez bite 8 godzin. Tak wiec pozostalo pisanie relacji i lektura ksiazki (na konwersacje z Bartkiem nie bylo co liczyc - jego monitor dzialal bez zastrzezen!).
Tu Bartek: Zamienilismy sie miejscami. Teraz Ilony monitor dzialal bez zastrzezen...