O trasie Bangkok – Siem Reap naczytaliśmy się takich rzeczy, że aż trudno uwierzyć. Nigdy przedtem nie spotkaliśmy się z takim dojeniem turystów (ani ze słyszenia, ani w praktyce). Dla ciekawych tematu lub udających się w tym kierunku szczególnie polecamy następujące strony:
http://www.talesofasia.com/cambodia-overland-bkksr-package.htm
http://www.talesofasia.com/cambodia-overland-bkksr-self.htm
W ogóle strona Tales of Asia jest kopalnią wiedzy nt. Siem Reap i Angkor, polecamy!
Całe szczęście jedziemy w odwrotnym kierunku, więc nie zapowiada się na żadne „atrakcje”. W naszym hotelu spotkaliśmy parę ziomków, Asię i Pawła. Zabrali się z nami, dzięki czemu taksówka do granicy (30$) nie zaciążyła na naszym budżecie. Niedawno oddano do użytku drogę asfaltową na tej mega popularnej trasie, więc przejechaliśmy w 1,5h. Wcześniej w zależności od pogody było to nawet kilkanaście godzin w kurzu lub błocie. Z podań ludowych wiemy, że liczba dziur w tej „drodze” obrosła legendami.
Tu słowo komentarza do ruchu drogowego w Kambodży. Różni się znacznie od Wietnamu. Na drodze jest mniej pojazdów, a skuterki i rowery stanowią niewielką ich część. Ze względu na bliskość Angkor jest dużo vanów wożących turystów, jednak niepodzielnie króluje Toyota Camry. Z naszych obserwacji wynika, że może to być ponad 90% samochodów osobowych! Nie zdziwilibyśmy się, gdyby Camry była w godle Kambodży ;-)
Samo przejście przez granicę trwało 40 minut i obyło się bez żadnych niespodzianek. Pomiędzy punktami kontrolnymi obu państw znajduje się pokaźna liczba kasyn, które są podobno oblegane przez Tajów. Wyczytaliśmy, że w Tajlandii hazard jest zakazany, a tu mogą sobie poużywać.
Pożegnaliśmy się Asią i Pawłem ,którzy zdecydowali się na taksówkę do Bangkoku (55$) ze względu na samolot. My wzięliśmy tuk-tuk (3$) do dworca autobusowego, skąd po chwili zabrał nas autobus do Bangkoku (207 THB). Spędziliśmy w nim kolejne 4,5h. W trakcie jazdy Bartek oddawał się medytacji, ponieważ przeczytał już wszystkie książki, a nie był jeszcze tak zdesperowany, żeby wziąć do ręki romansidło Jane Austin. Ostatnio taką dramatyczną decyzję podjął podczas poprzedniej podróży, kiedy 18h „lecieliśmy” z Hawany do Guatemala City.
W Bangkoku wylądowaliśmy na gigantycznym północnym dworcu autobusowym. Musiało tam być setki autobusów. Na szczęście napatoczył się pomocny Taj, który zaprowadził nas na miejsce. Klucząc pomiędzy setkami autobusów i przechodząc przez kolejne dziury w ogrodzeniach (pełniące role furtek) dotarliśmy do kas biletowych. Naszym następnym celem było Sukhothai oddalone od Bangkoku o 7h jazdy. Najbliższy autobus mieliśmy za 2h. To oznaczało przyjazd do Sukhothai po północy, a nie mieliśmy ani rezerwacji w hotelu, ani mapy (poza naszkicowaną w notesie). Z drugiej strony przenocowanie w Bangkoku spowodowałoby, że również kolejny dzień stracilibyśmy w podróży. Po krótkiej naradzie kupiliśmy bilety w 2 klasie (255 THB).
Praktyczna różnica pomiędzy 1 i 2 klasą autobusów to liczba przystanków po drodze. 2 klasa zatrzymuje się chyba wszędzie. Oprócz tego Bartek z miną smutnego jamnika obserwował przez brudną szybę piętrowe autobusy 1 klasy z eleganckim błękitnym podświetleniem wnętrza ;-)
W którymś momencie jazdy człowiek popada w apatię i obojętnieje na otoczenie. Nam pomogły w tym dmuchane zagłówki i klapki na oczy, a do tego 18h podróży, bo do celu przyjechaliśmy po 2 w nocy. Nasza mapka bez nazw (zupełnie jak w 3 części Indiany Jonesa) nie miała skali, więc poszliśmy na pieszo. Słyszeliśmy, że w Sukhothai noclegi są tanie i faktycznie, pierwszy napotkany po drodze hotel kosztował tylko 150 THB (15zł), ale był delikatnie mówiąc paskudny (chociaż w dokładnie takich nocowaliśmy w Ameryce Środkowej, ech, w tyłkach nam się poprzewracało;-). Za dnia tak nie wybrzydzamy, ale w nocy było chłodniej i postanowiliśmy o 2:30 dalej eksplorować rynek hotelowy Tajlandii.
Z pomocą przyszedł nam kierowca tuk-tuka, który zwietrzył turystów z daleka, niczym rekin kroplę krwi w oceanie. Wynegocjowaliśmy cenę transportu na 1$. Podwiózł nas do Garden Guesthouse, o którym przeczytaliśmy na wikitravel.org (bardzo fajna strona). Ilona uznała, że skoro człowiek o 2 w nocy biega za turystami, zamiast smacznie spać, należy mu się przynajmniej 2$. Dzięki napiwkowi w postaci 1$ wszedł z nami do hotelu, obudził śpiącego w namiocie chłopaka (albo dziewczynę, ciężko to było stwierdzić), który okazał się nie mówił ani słowa po angielsku wiec kierowca został również samozwańczym tłumaczem. Zapytał o pokój i cenę, przekazując nam informację po angielsku. Tu już ceny nie były tak niskie i za bungalow z dykty z A/C zapłaciliśmy 500 THB. Z rana poszukamy czegoś lepszego.
Zanim wpadliśmy w objęcia Morfeusza, stoczył on heroiczną walkę z cykadą, która dawała czadu jak podpita grupa backpackersów na Khao San Road w Bangkoku.