O 6.30 pojechalismy do kolejnego rezerwatu - Santa Elena. Co prawda nie widzielismy obiecanych malp i ptakow (za to doskonale je slyszelismy), ale sam widok wystarczyl, zeby zakochac sie w tym miejscu! Zdecydowanie bardziej przypadlo nam do gustu niz Manuel Antonio.
Piekne, ogromne drzewa porosniete gestym, soczystym mchem przypominaly nam ¨Drzewce¨z Wladcy Pierscienia. Slyszelismy tez ptaki wydajace odglosy jak klakson samochodu, inne przypominaly skrzypiaca hustawke, a jeszcze inne obcych w ¨Bliskim spotkaniu trzeciego stopnia¨Wszystko razem robilo naprawde piorunujace wrazenie!
Po poludniu mielismy rezerwacje na Canopy tour w Monteverde (rezerwat przy Santa Elena). Pokonalismy kilkanascie lin nad gestymi konarami drzew lasu chmurowego. Najwiecej adrenaliny poczulismy podczas skakania na linie Tarzana (cos podobnego do bungee). Jej poziom skoczyl nam do granic mozliwosci! Byly krzyki i piski...tylko Bartek z calej grupy zachowal zimny spokoj...natomiast po wyladowaniu na ziemie mial mine dziecka, ktore wlasnie dostalo lody truskawkowe (Bartka ulubione...normalnie napisalibysmy, ze czekoladowe;-)
Canopy tour bardzo nam sie podobalo i naprawde polecamy je wlasnie w Monteverde! Sprzyjajacy klimat (bylo po prostu cieplo, nie upalnie:-) i piekne miejsce - naprawde warto:-)
Po poludniu poszlismy do kawiarenki Internetowej ratowac nasza zawirusowana karte pamieci (wczwsniej skorzystalismy z przedpotopowego komputera w naszym hostelu, przez co prawie stracilismy wszystkie zdjecia!).