Dzień zaczęliśmy od zaspania na prom (w tym miejscu pozdrawiamy przez kupę kamieni 2 amerykańskich skurczybyków wyjących po nocach). W efekcie przyniosło to chyba pozytywny rezultat, bo zamiast drogim, bujającym kolosem popłynęliśmy tańszą, szybszą i łaskawą dla żołądków motorówką Ramon Express!
W La Ceiba na przystani czekał już na nas bus, który zawiózł niedzielnych turystów do autobusu za 300Q, a nas, dzięki interwencji Libańczyko-Salwadorczyka z amerykańskim paszportem, do chicken busa za 90Q.
W San Pedro Sula w trójkę pojechaliśmy do hotelu, a potem na kolację do Pizza Hut (niebo w gębie po kilkudniowej monodiecie opartej na tortilli, tuńczyku z puszki i pomidorach - post nam wszedł na Wielkanoc!).
Nasz znajomy okazał się niezłym podróżnikiem. Po rozwodzie sprzedał swoją firmę i wyruszył w podróż. W Europie był np. 17 m-cy, odwiedzając również Polskę. W Wiedniu po pijaku kupił bilet do Warszawy. Pech chciał, że były to ostatnie Święta Wielkanocne. Prawie wszystko było pozamykane, a na ulicach pustki. Jego wspomnienia ograniczają się zatem do kebaba na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, pobliskich sex-shopów i wiewiórek w parku przy warszawskim ZOO.