Przed wyjazdem na lotnisko uzgodnilismy, ze nie zaplacimy za przejaz wiecej niz 70Q (wczesniej dowiedzielismy sie, ze przejazd bedzie nas kosztowal mniej wiecej 80Q). Zatrzymalismy pierwsz lepsza taksowke, nastawieni na ciezkie negocjacje, zapytalismy o cene. Ku naszemu zdziwieniu facet zaproponowal, ze zabierze nas za.. 40Q! Totalnie zbil nas z tropu ta propozycja ;-) Nawet nie wpadlismy na to, zeby sie targowac ;-) Taksowkarz okazal sie przemilym czlowiekiem i Ilona przegadala z nim cala droge.
Podczas odprawy w Hawanie, gdy pogranicznik w okienku do ktorego podszedl Bartek dowiedzial sie, ze jest z Polski, nie mogl opanowac sie przed pochwaleniem sie znajomoscia kilku slow po polsku. Kubanczyk powital Bartka nastepujacymi slowami: "k..wa, pier...sz!" :-)
W drodze do hotelu (a wlasciwie do "domu" - na Kubie sa tylko drogie hotele i casas particulares, czyli pokoje wynajmowane w domach Kubanczykow, taka nasza agroturystyka) taksowkarz pokazal nam plac Rewolucji z metalowym Che (kilkunastometrowy wizerunek umieszczony na scianie budynku) umieszczonym naprzeciwko monumentu Jose Marti.
Nasza casa particular okazala sie najfajniejszym mmiejscem w jakim do tej pory nocowalismy: czysciutko, cicho, w pokoju klimatyzacja bez dodatkowej oplaty, zadbana lazienka z goraca woda, rowniez w kranie od umywalki (w Ameryce Srodkowej nigdy sie z tym nie spotkalismy ;-)
Wlasciciel Casy spedzil z nami prawie godzine dajac nam cenne informacje, miedzy innymi dostalismy od niego kilka adresow miejsc gdzie mozna placic peso nacional, czyli narodowa waluta.
Na Kubie funkcjonuja dwie waluty - peso nacional (CUP) i peso convertible (CUC). Peso nacional jest 24 razy tansze, ale moga go uzywac wlasciwie tylko Kubanczycy. CUC jest dedykowane dla turystow:-) W ten finezyjny sposob turysci placa za wszystko 24 razy wiecej niz mieszkancy wyspy karaibskiej...
Wlasciciel casy doradzil nam, zebysmy wymienili w kantorze kilka CUC na CUP, bo sa miejsca w Hawanie, gdzie mozemy placic peso nacional.
Pierwsze co zrobilismy to udalismy sie do slynnej lodziarni, gdzie placi sie peso. Po wejsciu do parku naszym oczom objawil sie ogromny i okrutnie brzydki komunistyczny budynek. Byla to lodziarnia Coppolia, do ktorej bardzo chetnie przychodza mieszkancy Hawany. Na dole budynku znajdowaly sie cztery bary, a po srodku budynku schody prowadzace na gore. Przed schodami klebila sie ogromna kolejka Kubanczykow. My wyminelismy kolejke i udalismy sie do pierwszego lepszego barku na parterze. Tam, tanczaca salse Kubanka przyniosla nam po trzy galki lodow za 8CUP (ok. 1PLN). Zapytalismy obslugujaca nas Kubanke, czemu przy barkach sa wolne miejsca, a ludzie tlocza sie przy schodach. Odpowiedziala, ze Kubanczycy uwielbiaja kolejki i mimo, ze na gorze jest to samo co na dole, wszyscy chca koniecznie wejsc na pierwsze pietro :-)
Potem faktycznie zauwazylismy, ze Kubanczycy ida tam gdzie jest tlum ludzi. Ciezko jest spotkac samego Kubanczyka. Oni faktycznie uwielbiaja tlok i rumor.
Po lodach zaczelismy zwiedzanie dzielnicy Vedado. Gdyby wpompowano w to miejsce "troche" CUC-ow ;-) bylaby to piekna dzielnica. Niestety mijalismy glownie rozsypujace sie, potencjalnie piekne, kamienice oraz wysokie komunistyczne bloki, ktore bardzo szpeca Vedado (chociaz z drugiej strony czlowiek pamieta, ze jest w komunistycznym kraju ;-)
W trakcie spaceru zobaczylismy pomnik marynarzy z amerykanskiego okretu "Maine" z 1898 r. Po wysadzeniu w powietrze okretu (USA twierdzilo, ze to Hiszpanie, a Kubanczycy, ze Amerykanie), USA wlaczylo sie do wojny miedzy Hiszpania a Kuba, przeciwko Hiszpanom. Pomnik ma przypominac Kubanczykom i przyjezdzajacym do Hawany turystom, iz byl to akt sabotazu ze strony USA i pretekst do przejecia kontroli nad wyspa.
Kontynuowalismy spacer betonowym wybrzezem Morza karaibskiego mijajac US Special Interests Office (pseudo ambasada), skad zostalismy "przegwizdani" przez uzbrojonego policjanta (milicjanta).
W drodze powrotnej na Avenida de los Presidentes podziwialismy popiersia i rzezby kolejnych przywodcow Kuby.