Rano taksowka zabrala nas z hotelu do miejsca odjazdu chicen busow do Chichi (jest tam najbardzie popularny wsrod turystow market).
Wsiedlismy do chicen busa. W Ameryce Srodkowej nie placi sie kierowcy 'przed wejsciem do autobusu. Po kilkunastu minutach pomocnik kierowcy (naganiacz - ten, ktory w kolko wykrzykuje nazwe miejscowosci do ktorej autobus jedzie) prezchodzi sie po calym autobusie zbierajac oplate.
Bartka intuicja, wyksztalcona specjalnie na potrzeby poruszania sie po krajach latynoskich, podpowiedziala mu, ze nalezy przygotowac 60Q. Naganiacz zazyczyl sobie 70Q, ale Bartek postanowil wreczyc mu przygotowana kwote liczac, ze tyle wystarczy. Niestety nie wystarczylo, wyjelismy jeszcze 10Q. Po chwili wywiazala sie jakas dyskusja pomiedzy naganiaczem, a facetem siedzacym za nami. W chicen busach jest tak glosno, ze ciezko uslyszec wlasne mysli, a co dopiero druga osobe, stad dochodzily do nas tylko poszczegolne wyrazy, jak Chichi, oddac pieniadze itp. Po zakonczeniu dyskusji naganiacz poszedl dalej, w glab autobusu, a facet za nami zapytal nas czy dobrze uslyszal, ze jedziemy do Chichi. Potwierdzilismy. Dowiedzielismy sie od niego, ze naganiacz naciagnal nas na 10Q, ale obiecal mu, ze zwroci nam "nadwyzke turystyczna".
Wlasnie takie sytuacje jak powyzsza potwierdzaja nasze rosnace z dnia na dzien przekonanie, ze Gwatemalczycy to przemili, pomocni i uczciwi ludzie, tylko ciezko ich spotkac w miejscach turystycznych... Dlatego polecamy wszystkim odwiedzajacym Gwatemale przyjazd do stolicy, mimo ze to naprawde brzydkie miasto :-)
W Chichi po zostawieniu rzeczy w hotelu poszlismy od razu na rynek. Slynny market zrobil na nas ogromne wrazenie, szczegolnie duze wywarly na nas recznie robione, bardzo kolorowe narzuty na lozka, hamaki, powloczki na posciel. A wszystko sprzedawane przez Indian ubranych w tradycyjne, rownie kolorowe, stroje.
Na kolacje dostalismy niedopieczona pizze... mamy powazne obawy co do dnia nastepnego.. chociaz czlowiek podobno moze przyzwyczaic sie do wszystkiego wiec chyba do biegunki rowniez ;-) Tym bardziej, ze Ilona na Kubie miala permanentna...