Czekając na autobus do Panajachel byliśmy świadkami jak gwatemalscy kierowcy ciężarówek wielkości dwóch europejskich radzą sobie z zakręcaniem z wąziutkiej uliczki w drugą równie wąską... (Chichi to nie jest duże miasto...to tak jakby ciężarówki jeździły swobodnie po Starym Mieście w Pradze). Gwatemalczycy, przyzwyczajeni do braku jakiegokolwiek wsparcia ze strony państwa, biorą sprawy w swoje ręce! Zawsze w przypadku problemów drogowych szybko znajdują się chętni do ich rozwiązania (tutaj akurat zaczęli kierować ruchem, ale potrafią postawić "śpiącego policjanta" na ruchliwej drodze przed swoim domem czy namalować pasy...).
Wśród ochotników do kierowania ruchem była spora rotacja, no ale ile można wymachiwać rękami i wrzeszczeć, tak żeby przekrzyczeć odgłosy klaksonów i stacjonarnych naganiaczy autobusowych..? Nawet Latynosom w końcu wysiada głos... chociaż mieliśmy wrażenie, że mieszkańcy krajów, które odwiedziliśmy, zostali lepiej wyposażeni przez matkę naturę w tym zakresie niż Europejczycy;-)
Jechaliśmy trzema chicen busami, żeby dojechać do Panajachel. Ilona nauczona półtoramiesięcznym doświadczeniem, pytała za każdym razem współpasażerów o cenę biletu, tak by ją potem skonfrontować z tym co zażyczy sobie naganiacz / zbieracz. Jak na złość;-) tym razem trafiliśmy na samych uczciwych ludzi, do tego stopnia, ze nawet zwrócono nam reszty (przygotowaliśmy tyle ile zasugerował współpasażer).
Z Panajachel wyruszyliśmy łodzią do Santiago Atitlan, uroczo położonego miasteczka przy jeziorze Atitlan. Lago de Atitlan jest uważane za jedno z najpiękniejszych jezior na naszej planecie! Rzeczywiście jest niezwykłe (to zdanie Ilony, Bartek twierdził, ze chmury zasłaniają mu widok na wulkany). Otoczone górami i trzema wulkanami powstało w wyniku wybuchu wulkanu 84 tyś lat temu, a z jego dna wyłowiono ceramiki Majów z okresu od 600 r. p.n.e.