O 8:00 wyruszyliśmy tuk tukiem, z naszym przewodnikiem do Angkor Wat, Anghor Thom (w tym Bayon) i Ta Prohm.
Kompleks zabytków Angkoru powstawał między IX a XV w, zawiera świątynie hinduistyczne oraz buddyjskie, miasta oraz zbiorniki wodne. Świątynie hinduistyczne powstawały wcześniej niż buddyjskie, a to jakim bogom dedykowano świątynie zależało od panującego w danym okresie władcy. W okresach panowania wierzących w Siwę, wymieniali oni w świątyniach buddyjskich posągi Buddy na swoich oraz przerabiali reliefy, by były zgodne z hinduistycznymi wierzeniami. Buddyści nie byli takimi wandalami, dlatego posągi w świątyniach hinduskich nie ucierpiały tak podczas ich panowania. W świątyniach to co rzuca się w oczy to brak głów posągów, zarówno Buddy, Siwy oraz innych bogów i królów. Głowy znikały ponieważ robiono je z najcenniejszych materiałów, więc były cennym materiałem dla najeźdźców, ale także Kmerów.
Przewodnik zarzucał nas faktami z okresu angorskiego, łącznie z podawaniem imion kolejnych władców (oczywiście nie zapamiętaliśmy żadnego) i bogów (Budda i Siwa w zupełności nam wystarczą ;-) Szczegółowo opisywał nam mitologię hinduską i buddyjską wyjaśniając znaczenie bardzo dobrze zachowanych reliefów. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie jego akcent, który pozwalał nam na zrozumienie do 80% w godzinach najwyższej koncentracji (z samego rana kiedy słońce jeszcze dało nam żyć, a deszcz nie lał jak oszalały), do 50% w godzinach najniższej (ulewa, żar z nieba, znowu ulewa, pod koniec koncentracja na stawianiu stóp lewa prawa lewa prawa i dotrwaniu do końca …). Szkoda, bo zasób słów i płynność wypowiedzi była na wysokim poziomie.
Zdecydowanie warto tu przyjechać specjalnie do Angkoru, nawet na dwa dni. Miasto i świątynie są bardzo dobrze zachowane (a przetoczyło się tamtędy wiele frontów, w tym ostatniej zajadłej wojny domowej). Kompleks jest ogromy i robi piorunujące wrażenie, także jego otoczenie.
Zwiedzanie było bardzo męczące ze względu na pogodę (co chwila słońce robiło wymianę z deszczem, za to duchota nie wymieniała się z chociażby maleńkim wiaterkiem, o którym marzyliśmy cały dzień), ale i tak warto się pomęczyć! Na dowód, że nie jesteśmy gołosłowni, wybieramy się na zwiedzanie także jutro, ale już bez przewodnika.
Po 17.00 wróciliśmy do hotelu, wzięliśmy prysznic i zeszliśmy do hotelowej restauracji na kolację. Usiedliśmy przy czteroosobowym stoliku (miejsc przy innych stolikach było mnóstwo!), po chwili przysiadł się do nas wiekowy backpacers (70+), nie mówiąc ani słowa… być może zajęliśmy jego ulubiony stolik i nie uznał za stosowne nawet się przywitać, nie mówiąc już o zapytaniu czy może się przysiąść. Nasz towarzysz przestawił Ilony piwo, żeby miał komfortową ilość miejsca przy stole i nie odzywając się do nas słowem zjadł zamówioną kolację.