Rano wyruszylismy do David, zeby zlapac stamtad autobus do Boquete. W autobusie do Boquete Bartek postanowil policzyc nasz budzet dolarowy, okazalo sie, ze zostalo nam tylko 30$... Dalsza trasa uplynela nam na wygladaniu przez okno za jakims bankomatem. Po przyjezdzie do miasta znalezlismy nawet kilka, choc Boquete to raczej mala miescinka. Zasileni w gotowke ulokowalismy sie w bardzo przyjemnym, aczkolwiek zbyt drogim jak na nasz budzet, hoteliku. Rano powrocil zdrowy rozsadek i przenieslismy sie do polowe tanszego. Wlascicielem hostelu byl Pancho Palacio, bardzo zabawny latynos z ADHD. Mowil bardzo duzo, mieszajac angielski z hiszpanskim, dzieki czemu Bartek tez troszke rozumial. Pancho, zeby wydac nam 3$ reszty poszedl do sklepu na zakupy (spore, bo zajelo mu to jakies 20 min.), niestety w miedzyczasie zapomnial po co poszedl i wrocil bez reszty, w zwiazku z czym, zaczal bawic sie w windykatora i sciagal dlug od gosci, ktorzy mu jeszcze nie zdazyli zaplacic:-)