Srode zaczelismy od biegunki. Tzn. Ilona zaczela. Tabletki kupione w miejscowej aptece (tu kupuje sie tabletki na sztuki, a nie na opakowania) szybko rozwiazaly problem. Moglismy ruszyc do Bocas del Toro. Co prawda wszyscy nasi "informatorzy" twierdzili, ze tam leje, ale postanowilismy zaryzykowac.
Droga z David do Bocas del Toro prowadzi przez bardzo nalownicze gorskie okolice. W Panamie powoli dobiega konca pora sucha, a co zakret widzielismy mniejszy lub wiekszy wodospad. O tym jak wyglada droga w porze deszczowej daja wyobrazenie wyrwy w gestym lesie bedace zaschnietymi rzekami blota. Jeszcze w wielu miejscach prowadzone byly roboty drogowe, bo droga byla zasypana albo urwalo pol jezdni.
Po drodze obserwowalismy duuuza rodzine Indian. Zadnych rozmow z dziecmi, przytulania, glaskania. A do tego cala droge rodzice siedzieli, a dzieci staly.
Po dotarciu do Almirante musielismy sie przesiasc na mala motorowke, ktora pelnila role wodnej taksowki. Po 30 minutach bylismy u celu. Stojac jeszcze okrakiem pomiedzy motorowka a pomostem przechwycil nas "licencjonowany" turist guide. Upewniwszy sie, ze nie skasuje nas za swoje uslugi (zapewne dostaje procent od hotelu) trafilismy do ladnego i czystego hotelu.
Klimatyzacja w hoteu byla dodatkowo platna (10$), wiec postanowilismy zadowolic sie wiatrakiem. Temperatura wymusila jednak na nas przyjrzenie sie tematowi. Okazalo sie, ze dzieki zastosowaniu przejsciowki da sie uruchomic klimatyzator :) Polak potrafi!
Niestety zwyciestwo okazalo sie tylko taktyczne. Strategicznie wygral hotel. Okolo 3 nad ranem obudzil nas halas przypominajacy wodospad. W wyniku poszukiwan ustalilismy, ze winowajca jest gospodarka wodna na wyspie. Hotele maja olbrzymie pojemniki na wode, ktore sa uzupelniane przy sprzyjajacym cisnieniu wody (czytaj w trakcie naszego snu).