...i wcale nie chodzi nam o lepienie balwana...tylko o white water rafting:-)
Podobno rafting na rio Pacuare jest w TOP 5 na swiecie! Zreszta zupelnie nas to nie dziwi po tym co przezylismy i zobaczylismy po drodze.
Biale szalenstwo zrobilo na nas ogromne wrazenie, zarowno pod wzgledem poziomu adrenaliny, jak i przezyc estetycznych:-) i na pewno nie jest to ostatni rafting w naszym zyciu! Moze nawet skusimy sie na kolejny raz juz w Gwatemali...
White water rafting ma rozne poziomy trudnosci, my pokonywalismy klasy III i IV, w tym IV nalezy juz do trudnych. Klasa V jest niebezpieczna dla zycia, a ze byl to nasz pierwszy raz zdecydowalismy sie go nie narazac;-)
Oprocz adrenaliny otaczaly nas cudowne widoki gor Talamanca, przypominajce te z Wladcy Piersienia. Pacuare jest podobno najbardziej malownicza rzeka w calej Ameryce Srodkowej. Mijalismy przepiekne kaniony otoczone dzungla. Robilo to naprawde piorunujace wrazenie.
W trakcie pierwszego splywu zatrzymalismy pontony i wdrapalismy sie do dzungli, zeby pochlupac sie nad wodospadem. Bartek cieszyl sie jak dziecko, plywajac w calym ekwipunku, lacznie z butami, spodenkami, kaskiem i kamizelka...wlasciwie i tak wszystko bylo juz mokre:-)
Po krotkim przystanku wrocilismy na pontony i pol godziny pozniej bylismy juz na miejscu. Jako jedyni z calej grupy zostawalismy w dzungli na noc wiec bylismy jedynymi goscmi w obozie. Nasza dwojka i piec osob do obslugi:-)
Oboz w dzungli jest stawiany w oparciu o rzeczy przywiezione na tratwach i tak np z nami (nie doslownie, tzn nie plynely na naszym pontonie;-) przyplynely cztery deski potrzebne do zrobienia lawki.
Mimo, ze cena za wycieczke nie nalezala do niskich nasze mieszkanko stanowil namiot ustawiony 50 cm nad ziemia na drewnianej platformie;-) Przed rozlozeniem sie w namiocie nasi opiekunowie sprawdzili czy aby na pewno bedziemy tam jedynymi lokatorami.
Po rozlozeniu rzeczy wybralismy sie z naszym przewodnikiem i postrzelonym 18-latkiem "Charlim" na krotka wycieczke w gore wodospadu po drugiej stronie rzeki. To byl nasz pierwszy kontakt z prawdziwa dzungla i znowu widoki zapierajace dech w piersiach, tym razem widziane od srodka.
Po powrocie z wycieczki przygotowano nam obiad, okazalo sie, ze nasz przewodnik to swietny kucharz. Spagetti w dzungli smakowalo wysmienicie:-) Najedzeni rozpoczelismy ciekawa rozmowe z Santiago o swoich krajach... ciekawa... aczkolwiek Santiago co jakis czas "sprzedawal" nam straszne bzdury. Najdziwiniejsze byly jego zapewnienia, ze cale zycie mieszkal w USA, ale jego angielski wskazywal, ze raczej w Jackowie w Chicago;-)