Autobus z Flores do Rio Dulce nie dosc, ze przyjechal punktualnie to jeszcze dotarl godzine wczesniej...Po drodze bylo tak goraco, ze klima ledwo dawala rade...
Podroz do Livingston zabrala nam 2h - wyplynelismy z kilkuminutowym poslizgiem, zajechalismy na stacje benzynowa, a potem jeszcze raz wrocilismy, bo kapitan dostal od kogos cynk, ze przyjechalo wiecej turystow i mozna dopelnic miejsca... W cenie biletu (ktora zreszta byla bardzo wysoka, na co nawet narzekali Szwedzi i Anglicy!) bylo zwiedzanie okolicy - zatrzymalismy sie na chwile przy fortyfikacji i mikrusowej wysepce zamieszkalej przez kormorany. Tuz przed Livingston jest piekne zwezenie rzeki ze stromymi brzegami porosnietymi dzungla. Chwile pozniej podziwialismy bsetki ptakow wodnych, ktore obsiadly przystanie i wraki statkow.
Na brzegu, po opedzeniu sie od naganiaczy, znalezlismy przyjemny hotelik z pieknym patio i przestronnym pokojem. Glodni jak piorun zaczelismy szukac knajpy. Juz wczesniej slyszelismy, ze w Livingston jest drozej niz gdzie indziej w Gwatemali, bo poza rybami wszystko do Livingston trzeba przywozic lodziami. Taka tez okazala sie rzeczywistosc...
Jakby tego bylo malo w Gwatemali doliczaja zawsze 10% serwisu, a dodatkowo na rachunku widnieje informacja, ze jezeli ktos jest zadowolony z obslugi sugeruja zostawienie dodatkowego napiwku...
Samo miasto jest rzeczywiscie inne niz wszystkie, w ktorych do tej pory bylismy, bo zamieszkale przez czarnych - lud Garifuna, maja wlasny jezyk i kulture.