O 6:30 mielismy lodke do Puerto Barrios. Na miejscu, jak zwykle zanim jeszcze zdazylismy zalozyc plecaki, zaczepil nas taksowkarz z propozycja przetransportowania nas do Hondurasu. Mielismy juz troche dosyc zdzierania Gwatemalczykow dlatego postanowilismy zignorowac taksowkarza i udac sie do sprawdzonego i taniego srodka transportu jakim jest chicen bus (nawet ze swiadomoscia, ze ten wysadzi nas 2km przed kolejnym przystankiem autobusowym, juz po stronie Hondurasu). Niestety taksowkarze - latynosi sa upierdliwi jak komary w trakcie grilla i zwykle ignorowanie nie wystarczy, zeby odeszli i przestali mowic (a raczej krzyczec). Przez kilka minut twardo szedl za nami, zapewniajac nas, ze o tej porze nie znajdziemy juz zadnego autobusu (w przewodniku mielismy info, ze jezdza co 20 min... ;-) Nauczeni doswiadczeniem iz nie nalezy wierzyc za grosz latynosowi, szczegolnie gwatemalskiemu taksowkarzowi, poinformowalismy twardo, ze mimo wszystko sprobujemy. Ostatnie zdanie okazalo sie mocnym argumentem w rozmowie negocjacyjnej (nawet nie wiedzielismy, ze taka prowadzimy ;-) bo taksowkarz znacznie obnizyl cene transportu...na tyle, ze postanowilismy sie przelamac i skorzystac z jego propozycji.
Na granicy wszystko poszlo gladko i sprawnie (byc moze dlatego, ze nasz zaangazowany kierowca taksowki polozyl urzednikowi celnemu z ktorym rozmawialismy paczke papierosow i rzucil mimochodem, ze jestesmy z nim ;-)
Na granicy przesiedlismy sie do Chicen busa, ktory wysadzil nas w Puerto Cortes, a tam mielismy zlapac autobus do San Pedro Sula.
W Puerto Cortes, jeszcze dobrze nie wysiedlismy z chicen busa, a juz dwoch kierowcow wyczulo (latynosi maja swietnego nosa ;-) ze chcemy dojechac do San Pedro i obaj koniecznie chcieli wrzucic nasze bagaze do swojego busika. Czulismy sie jak w cyrku, gdy krzyczeli jeden przez drugiego, wzajemnie sie dyskredytujac (jeden wrzeszczal, ze ten drugi jedzie dluzej, drugi dementowal i zapewnial, ze jest tanszy itp). A my nawet gdybysmy chcieli cos powiedziec, nie mielismy sie jak wcisnac w ich zaciekla dyskusje ;-)
W koncu udalo nam sie dojsc do glosu i pozwolilismy zapakowac nasze plecaki kierowcy, ktory twierdzil, ze za godz bedziemy w San Pedro i dodatkowo wynegocjowalismy nizsza stawke za przejazd (jak nam sie wtedy naiwnie wydawalo...)
Podczas jazdy, busik zostal zatrzymany przez uzbrojonych po pachy policjantow. Kazano wysiasc wszystkim z busika. Zostalismy podzieleni na dwie grupy - mezczyzn przeszukano (Bartek, oparty o samochod z rozstawionymi nogami, wygladal jak statysta w filmie kryminalnym), kobietom sprawdzono tylko zawartosc torebek. Ilona dowiedziala sie od wspolpasazerki, ze policja sprawdza w ten sposob, czy nikt nie przewozi broni.
Po przeszukaniu wrocilismy do busika, a tam zaczelo sie pobieranie oplat za przejazd. Wtedy tez okazalo sie, ze nasz kierowca cierpi na amnezje wsteczna i zupelnie nie pamietal ustalen co do nizszej kwoty za przejazd.
W drodze z San Pedro Sula zaczal padac deszcz...a wlasciwie to nie zaczal, po prostu runal jak z cebra! To bylo cos niesamowitego, jakby ktos nad nami odkrecil gigantyczny kurek z woda! Zaczelismy nawet zastanawiac sie czy to nie jest zwiastun pory deszczowej...
W szalejacym deszczu zostalismy wysadzeni w La Ceiba. Bartek zajal sie naszymi bagazami, a Ilona zostala wsadzona do taksowki. W tych niesprzyjajacych okolicznosciach, zapomnielismy ustalic cene przed odjazdem...co taksowkarz skrzetnie wykorzystal zadajac od nas dwukrotnej stawki niz rynkowa :-(
W La Ceiba okazalo sie, ze nie zdazylismy na ostatni prom na wyspe wiec musielismy przenocowac w miasteczku portowym.